Forum Forum o psach i koniach Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Opowiadanie - Szafir :)
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o psach i koniach Strona Główna -> Off topic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wikta
Administrator
Administrator



Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 1187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z nienacka... :)

PostWysłany: Czw 16:54, 13 Wrz 2007    Temat postu: Opowiadanie - Szafir :)

SZAFIR

A więc Jestem. Czuję dotyk języka mamy. Ona mówi, że mnie kocha, że jestem wyjątkowy. Przed chwilą stały koło mnie jakieś dziwne istoty, mama mówi, że to ludzie. Stali nade mną i przyjemnym głosem mówili coś do siebie. Jeden z nich poklepał mnie delikatnie po szyi i szepnął chropowatym głosem: „ Szafirek, Szafir”. Nie wiem jeszcze co te słowa oznaczają. Tak chyba będą mnie nazywać. Ludzie założyli mi na głowę parę pasków łączących się ze sobą pod moim pyskiem i ganaszami. Słyszałem, że to się nazywa kantar.
Obok nas, w następnym boksie stoi klacz ze źrebakiem o imieniu Rapsodia. Rapsodia jest klaczką, która urodziła się dzisiaj. Jej sierść jest brązowa a grzywa i ogon są czarne.
Kiedy podeszła do krat boksu zrozumiałem, że chce się ze mną przywitać, więc żwawo ruszyłem w stronę przegrody. Jednak gdy powąchałem jej chrapy i chcąc ją rozweselić parsknąłem, ona pisnęła i schowała się pod brzuchem swojej mamy.
W dzisiejszym dniu działo się bardzo dużo.
Rano do stajni przyszli młodzi ludzie. Wykonywali oni prace stajenne i prowadzili rozmowę:
-Krzychu! Trzeba by się zabrać za Szamankę bo się zastoi!- jeden z nich krzyknął z końca stajni.
-Czy naprawdę myślisz, ze mały jest gotowy do wyjścia na spacer?- odparł rozmówca.
-No jasne! On ma już dwa tygodnie! Przy okazji wypuścimy Rusałkę z małą.
-To dobry pomysł, idę otwierać bramę!- padła odpowiedź.
Jeden z nich, człowiek wysoki, smukły, o potarganych, jasnych włosach podszedł do drzwi boksu, otworzył je i nie wahając się ani przez chwilkę złapał mnie za kantar i pociągnął do przodu. Byłem przerażony. Stanąłem wtedy na tylnych nogach, wyrywając się jednocześnie z rąk ludzkiej istoty, uskoczyłem w bok, po czym schowałem się za mamą. Usłyszałem krzyk. Ten sam człowiek wpadł do boksu z długim, przeraźliwie wyglądającym i wyginającym się na wszystkie strony czymś, co kształtem przypominało źdźbło słomy, tylko że to było o wiele większe. Poczułem przeszywający ból na zadzie. W panicznym strachu wybiegłem na korytarz. Dobiegłem do wrót stajni i kiedy człowiek podniósł na mnie rękę, aby użyć swojego budzącego we mnie lęk przedmiotu, drzwi otworzyły się i ujrzałem postać z długimi, ciemnymi włosami. Osoba rzekła zdenerwowanym głosem:
-Ładnie sobie poczynasz, Kamil. Zamiast opiekować się końmi, ty je dręczysz...
-On mnie kopnął! Musi ponieść karę, trzeba go wychować!- bronił się okrutnik.
To powiedziawszy Kasia - córka właściciela stadniny delikatnie pogłaskała mnie po czole. Wiedziałem, że jestem bezpieczny i że nic mi już nie grozi. Zostałem zaprowadzony do mamy, gdzie napiłem się dużo słodkiego, mamusinego mleka.
Było południe kiedy Kasia przyszła i otworzyła drzwi boksu. Moja mama ruszyła w ich stronę, a ja wziąłem z niej przykład. Tym razem wrota stajni były otwarte. Przestraszony schowałem się za zadem mojej mamy, lecz ona się nie bała. Śmiało stąpała do przodu, a kiedy zobaczyła, że stoję jeszcze u drzwi boksu delikatnie zarżała. Wtedy to się stało. Podbiegłem i niczego nie oczekując przekroczyłem wrota stajni. Nagle zobaczyłem oślepiającą mnie jasność. Aż do tej pory nigdy nie byłem w tym świecie. Pobiegłem za mamą.
W końcu znaleźliśmy się na dużej łące. Mama zaczęła jeść to zielone co jest na ziemi. Przyprowadzili też Rapsodię i jej mamę. Kiedy weszły podbiegłem, aby się z nią pobawić, ona ugryzła mnie w ucho. To bolało. Pochlipując pobiegłem do mamy, która oblizała moją ranę. Do końca pobytu na wybiegu chodziłem tylko z mamą. Nauczyła mnie galopować tak, aby się zaraz nie przewrócić, nakazała, bym omijał wystające pniaki i niebezpieczne gałęzie krzewów. Pierwszy raz też zwróciłem uwagę na swój wygląd. Według tego, co mówiła mama byłem kasztanowaty, z białymi odmianami. Czy nie prościej byłoby powiedzieć, że byłem cały brązowy a na głowie, zresztą tak samo jak na nogach miałem białe plamy?
Niedawno Kasia przyprowadziła nas z powrotem do stajni. Nie miałem z tym większych problemów. Teraz właśnie skończyłem jeść kolację, położyłem się na świeżej słomie i smacznie zas...
Rapsodia
Od tamtego czasu nie działo się nic szczególnego. Wychodziłem razem z mamą na pastwisko dwa razy dziennie a Rapsodia nadal się naburmuszała.
Ostatnio zauważyłem, że zaczęło się robić coraz cieplej. Wokół zrobiło się bardziej zielono, strumyczek, który przebiegał przez nasze pastwisko robił się coraz czystszy. Nauczyłem się już dużo rzeczy, np. galopować szybko jak wiatr, brykać tak wysoko, by liście lipy, która rosła w kącie ogrodzenia dotykały moich uszu.
Pewnego dnia, kiedy bardzo nudziło mi się na pastwisku podbiegłem koło Rapi, aby pokazać jej jaki jestem silny. Ona gniewnie parsknęła, stuliła uszy i próbowała mnie ugryźć, ale ja uniknąłem wypadku odskakując w bok.
Pewnie myślała, że ucieknę do mamy, tak jak to zrobiłem kiedyś.
Ale teraz nie bałem się jej zębów. Uskoczyłem w bok, a kiedy ona zaczęła biec za mną, ja puściłem się szaleńczym galopem wzdłuż ogrodzenia.
Byłem pewny, że tylko ja potrafię biegać tak szybko. Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie, ale zobaczyłem tylko brązową sierść i kopyta.
Rapi wskoczyła mi przednimi nogami na kark i ugryzła w kłąb. Potem poczułem jej kopyta na swoim brzuchu, a potem była tylko chęć zemsty.
Tym razem to ona uciekała, a ja ją goniłem. Kiedy dobiegaliśmy już ogrodzenia, skręciła nagle w bok, a ja, niczego się nie spodziewając runąłem na belki płotu. Nie pamiętam zbyt wiele, ale wiem że przybiegli ludzie, że podnosili mnie i że wszystko mnie bolało.
Teraz leżę w boksie. Mama śpi obok mnie. Ludzie założyli mi coś białego na nogi. Nie mogę zasnąć. Ukradkiem wpatruję się w Rapsodię, która śpi.
Patrząc na nią czuję takie ciepło, że nie mam żalu do niej o to, co się stało.
Zresztą, to przecież nawet nie jest jej wina. Jak ona, taka piękna istota mogłaby chcieć kogoś zranić. Bo przecież ona, ona....
- Śpij już - parsknęła mama. - Dość już jak na dzisiaj!
No cóż, mama ma rację, muszę spróbować zasnąć.
Ostatnio u nas w stajni robi się jakoś dziwnie. Ciągle przyjeżdżają jacyś nowi ludzie i oglądają wszystkie konie. Może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że jak tylko ktoś przyjeżdża, to nasz pan wyprowadza mnie z mamą, prowadza ostrożnie na lince i podnosi mi kopyta. A później ludzie pytają się go -„A ile kosztuje?” albo –„Pod siodło dobry będzie”? O wiele mniej lubię, gdy mówią-„ Łeee, do węgla to on się nie nada”- nie wiem co prawda, co to wszystko znaczy, ale nie brzmi to zbyt sympatycznie.
Najbardziej zdenerwowało mnie, kiedy wyprowadzono Rapsodię. Nie dość, że kazali jej biegać do utraty tchu, to jeszcze jeden z nich powiedział obrzydłym tonem –„Brzydka, panie, brzydka jak noc! Na nic się panu nie nada, oby ją na rzeź wykupili!"
Kiedy usłyszałem słowo „rzeź” zadrżałem. Nie wiem dokładnie co to jest, mama powiedziała mi tylko, że to takie miejsce, gdzie konie jadą i już nie wracają.
Oburzyłem się! Jak oni mogą zabrać moją Rapi i jeszcze chcą, aby już nigdy nie wróciła! Chociaż byłem już w boksie położyłem uszy po sobie i tupnąłem nogą.
Dzisiaj na sąsiednim pastwisku widziałem jak dwa młode konie skubią sobie sierść. Zrobiło mi się strasznie przykro, że Rapi mnie nie lubi. Nie mam przyjaciół. W naszej stajni jesteśmy tylko my- Ona i ja. Jest jeszcze malutki kucyk, ale z nim się nie można bawić bo zaraz jego mama kopie i gryzie.
Mam już dość tej samotności!
Właśnie widzę jak Kasia prowadzi jakąś małą ludzką istotkę. Podchodzą do ogrodzenia. Co? Kasia mnie woła? Tak, dokładnie słyszę jej kochany glos wołający „Szafir, Szafir!”. Idę tam. Biegnę. Już jestem, Kasiu, chcę Ci powiedzieć, rozumiesz mnie? Jestem taki smutny, Kasiu, zrób coś proszę...
-Szafir! Przestań skubać moją rękę! Zobacz, kogo Ci przyprowadziłam!
Kasia posadziła to małe, dziwne stworzonko, przypominającego człowieka w pomniejszeniu, na ogrodzeniu i poczułem wtedy taki przyjemny, delikatny dotyk na moich chrapach. Było mi tak dobrze, że delikatnie wtuliłem się w rączki dziecka. Obudził mnie krzyk-„ Kasiu, Kasiu on mnie ugryzł!”
Ale Kasia pokiwała głową i powiedziała: „Nie krzycz, Malwinko, bo przestraszysz konika."
Mam 5 miesięcy. Mama mówi, że bardzo szybko rosnę. Mam długie nogi, od połowy białe, brązową grzywę oraz długi (na pewno dłuższy niż ma Grafit), ogon. Powoli rośnie mi też prawdziwa, końska sierść, a o tych źrebięcych piórkach staram się powoli zapomnieć. Co prawda muszę im trochę pomagać zębami, aby wypadły, ale zostało mi jej już naprawdę niewiele (Grafit ma znacznie więcej).
No tak, na pewno chcecie się dowiedzieć, kto to jest Grafit. A więc Grafit to źrebak, który jest nieznacznie starszy ode mnie. Przedwczoraj był z nami na pastwisku. Jest to nowy koń, którego kupił wraz z jego mamą nasz pan. Jego mama ma na imię Gama i bardzo zaprzyjaźniła się z moją mamą. Najgorsze jest to, że wszyscy chwalą Grafita. Wszyscy podziwiają jego srebrne futerko, patrzą jak to on pięknie kłusuje podnosząc wysoko nogi. Nie jest zbyt miły. Przynajmniej dla mnie. Ciągle się popisuje i wmawia mi jaki to ja jestem zwykły, że koni brązowych jest pełno, a srebrnych nie. W to jego srebro to ja średnio wierzę. Poprostu jest myszaty, tylko że nie ma pręgi na grzbiecie. Widziałem już takie konie. Stoją w stajni obok. Są tylko trochę mniejsze od nas i przypominają kucyki. W dodatku wczoraj Grafit jak gdyby nigdy nic bawił się z Rapsodią w ganianego.
Dlaczego ona mnie nie lubi? Czego mi brakuje? Powiedziałem o tym mamie wczoraj wieczorem, kiedy staliśmy już w boksach. Ona popatrzyła tylko na mnie ze zdumieniem w oczach i powiedziała: "kochanie, ty zawsze będziesz dla mnie kimś nadzwyczaj wyjątkowym, dla mnie jesteś najpiękniejszy, choćby nie wiem ile było brązowych koni na świecie".


To ja!


A to jest Grafit

ROZDZIAŁ 6

W dzisiejszym dniu jestem bardzo radosny. Strasznie rozpiera mnie energia. Mam ochotę skakać, biegać, brykać. A to może dlatego że Rapsodia nareszcie się do mnie odezwała! Co prawda powiedziała tylko, że ,,w taki deszcz to my nawet chrapy z tej stajni nie wychylimy”, ale to już jest coś, no nie? Jestem taki szczęśliwy!
A w dodatku dziś po raz pierwszy dostaliśmy do jedzenia prawdziwy owies! Nie jakieś tam wygniotki rozmoczone wodą, ale prawdziwy, niełuskany owies! Jak dorosłe konie!
Trochę później, po obiedzie przyszła Kasia ze stajennymi. Złapała mnie za kantar i wyprowadziła ze stajni. Padał deszcz. Wszędzie było szaro i zimno. Za sobą widziałem prowadzoną przez Krzysztofa Rapsodię i prowadzonego przez Kamila Grafita.
Nagle przypomniałem sobie: A gdzie jest mama? Szarpnąłem. Zarżałem. Bez mamy nigdzie się nie ruszam - pomyślałem. Kasia nalegała, aby iść do przodu.
-Nic z tego! Nie pójdę!- rżałem, choć wiedziałem że i tak mnie nie zrozumie.
-Szafirku, kochanie- mówiła delikatnie. - Nic ci nie zrobię. No, zaufaj mi...
Mówiła tak spokojnie, ale zarazem pewnie, że ruszyłem. Prowadzili nas dalej przez szpaler drzew, tak jak idzie się na pastwisko, jednak tuż przed ogrodzeniem skróciliśmy w lewo. Ogarnął mnie strach. Zbliżaliśmy się do starego budynku, które starsze konie nazywały halą. Nigdy tam nie byłem, dlatego bałem się tam iść, tym bardziej bez mamy. Kasia chyba poczuła, że się ociągam, więc już nieco ostrzejszym tonem upomniała:
-Szafir, no, ruszaj się!
A więc musiałem iść. Deszcz robił się coraz bardziej ulewny. Doszliśmy pod wrota hali. Ze skrzypnięciem Kasia otwarzyła je, jedną ręką trzymając mnie za kantar. Weszliśmy. Za mną weszli Grafit i Rapi. Było tam już dużo źrebaków. Między innymi Grand, Elan i Wolfram z „dwójki”, Magnat, Manna i Jokasta z „trójki” i parę innych, z pozostałych stajni. Kasia puściła mój kantar i mogłem chodzić wolny. Wszystkie źrebaki biegały „luzem”.
Korzystając z okazji aby się wyszaleć, ruszyłem kłusem. Biegłem wokół wszystkich koni. Zagalopowałem na prawą nogę i równym tempem okrążyłem całą halę. Na zakręcie ściąłem i ruszyłem środkiem ujeżdżalni, w połowie której zmieniłem lotnie nogę i pobiegłem w lewo. Podobało mi się takie równe tempo, a więc powtórzyłem tę akcję jeszcze raz. Przeszedłem do kłusa i podbiegłem do Kasi, która stała pod ścianą. Zatrzymałem się przy niej.
-Będziesz wspaniałym koniem do dresażu - usłyszałem.
To był chyba komplement bo zrobiło mi się tak dziwnie miło. Dopiero wtedy zauważyłem że reszta koni wpatruje się na mnie z wielkim podziwem w oczach.
Tylko w oczach Grafita widziałem zazdrość.
] Od tamtego czasu, kiedy zostałem wyprowadzony po raz pierwszy na halę, przeniesiono mnie do boksu obok mamy. Koło mnie stała Rapi, dalej jej mama, a za nią kucyk. Pewnego pięknego poranka, kiedy Kasia wypuszczała nas na pastwisko, biegnąc, zupełnie „niechcący” zrzuciłem jedną z belek ogrodzenia.
Przeskoczyłem przez zepsute ogrodzenie, a za mną reszta źrebaków. Ruszyłem ostrym galopem nie oglądając się za siebie. Najpierw zabawa toczyła się na podwórzu, przed domem Kasi. Kiedy znudziła się nam bieganina po grządkach, wybiegliśmy na parcours, gdzie jeden z najlepszych koni w stadninie, Meteor ćwiczył skoki. Kiedy jego jeździec zobaczył tabun rozbrykanych źrebaków pędzących prosto na niego, zbaraniał.
Meteor zauważył co się dzieje, zarżał byśmy się zatrzymali i popędził za nami gubiąc po drodze jeźdźca. Meteor dogonił nas bez większego problemu, stanął naprzeciwko dęba, co miało znaczyć abyśmy się zatrzymali.
Rżał, że możemy sobie zrobić krzywdę taką zabawą. Ale my go nie słuchaliśmy. Meteor widząc, że nic nie wskóra odsunął się. Miał w oczach dziwny, przewidujący lęk, jakby wiedział co się zaraz stanie.
Po przeskoczeniu ogrodzenia od padoku wdarliśmy się do lasu. Cwałowaliśmy między drzewami, zmieniając co chwila lotnie nogi.
Wtem usłyszałem dziki, przerażający pisk, zatrzymałem się i dysząc zobaczyłem obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Oto Rapsodia leżała na plecach w mrowisku. Kiedy biegła nie zauważyła płotka ogradzającego kopiec. Potknęła się i w pędzie przerzuciła zad robiąc „fikołka”. Stado popędziło dalej, niczego nie zauważając. Ja zostałem. Podszedłem i zobaczyłem, że z pyska toczyła się jej krew, tak samo jak z poobdzieranego zadu. Parskała i stękała z bólu. Nie wiedziałem co mam robić. Płakała. W jej oczach widziałem strach przed śmiercią, przed bólem. Nic nie mówiłem. Położyłem się obok niej i delikatnie musnąłem ją chrapami po pysku. Po prostu cierpiałem razem z nią.
Po niedługim czasie przygalopowała Kasia na Meteorze. Zsiadła z konia, podeszła, schyliła się nad nami. Z jej oka popłynęła jedna, malusieńka łza - łza współczucia.
Najpierw pogłaskała Rapi po pyszczku, mówiąc- „Już dobrze, maleńka, jestem z tobą”, po czym poklepała mnie po szyi, mówiąc - „Dobra robota, mały. Gdyby nie ty, pewnie by zamarzła”.
Chwilę po powrocie Kasi przyjechał samochód z przyczepą, z którego panicznie wybiegli ludzie. Jeden z nich złapał mnie za kantar i zaprowadził do stajni. Nie chciałem iść z nim. Wyrywałem się, szarpałem. Wszystko na nic. Po chwili stałem już w swoim boksie.
Nie miałem więc innego wyjścia. Musiałem czekać. Parę minut mijało jak godziny. Kiedy w końcu ją przywieźli, przeraziłem się. Ciągnęli ją na wielkiej derce, a ona jęczała z bólu. Chciałem do niej iść, pocieszyć ją, lecz kraty boksu nie zezwalały mi na to. Przyjechał weterynarz. Ten sam weterynarz, który robi nam szczepionki co jakiś czas. Podszedł do niej, pogłaskał po głowie, po czym wstał i rozmawiał z naszym właścicielem. Pisał coś na białym skrawku papieru. Widziałem, jak Kasia stojąca obok nich starała się usilnie coś przebłagać u ojca.
Za jakiś czas stajenni przybili do sufitu w boksie Rapi liny, które później przeciągnęli jej pod brzuchem tak, aby stała. Próbowałem ją pocieszać jak tylko się dało, ale ona nic nie mówiła, tylko od czasu do czasu postękiwala z bólu.
Kiedy rano się obudziłem, usłyszałem dochodzące z zewnątrz głosy jakichś obcych koni. Błagały o pomoc, o ratunek. Słyszałem płacz źrebaków, lamęt klaczy, bezsilne parskanie ogierów. Ktoś wyprowadzał właśnie Rapi i kiedy byli już u wrót stajni, ona zatrzymała się i spojrzała na mnie jakby chciała mi powiedzieć coś bardzo ważnego. Na koniec cichutko zarżała: „Dziękuję, kocham cię. Żegnaj!” Jej głos był zmączony i ochrypły. Wyszła, ciągnąc za sobą prawą, tylnią nogę. Mimo tego, ze była cała brudna od krwi a jej niegdyś piękna i błyszcząca grzywa była teraz obszarpana i posklejana krwią, to w moich oczach ona cały czas była najpiękniejsza. Wyszła ze stajni. Mama powiedziała do mnie tylko jedno słowo: „rzeźnia”. Czy to ta rzeźnia, o której wspominał kupiec parę miesiecy temu? Czy ona juz nigdy nie wróci? I jeszcze jedno pytanie; co znaczy „kocham cię”? Nie rozumiem nic z tego...
Od tamtego czasu jej nie widziałem. Kiedy siegam pamięcią wstecz, przypominam sobie widok, który zobaczyłem w lesie. Pamiętam jej łzy i strach. Pamiętam dobiegający z zewnatrz kwik koni. Boli mnie głowa od tego wszystkiego... Obiecałem sobie, że nigdy nie zapomnę o niej.
Rapi, wróć. Tak bardzo tęsknię...
Od tamtego czasu dni mijały bardzo powoli i mozolnie. Tak bardzo tęskniłem za Rapi, że przez tydzień prawie nic nie jadłem i przyjechał weterynarz. Po jakimś czasie Kasia zaczęła mi przynosić cukier w kostkach, marchewkę i jabłka, które jadłem niechętnie, ale z czasem zaczęły mi coraz bardziej smakować.
Pewnego dnia moja pani wyprowadziła mnie ze stajni i przywiązała do kantara jakąś długą linę. W drugą rekę chwyciła bat, po czym zaprowadziła mnie na halę i kazała mi biegać wkoło siebie. Na początku troszkę się ociągałem ale Kasia zaraz to zauważyła i machnęła swoim długim batem, co mnie troszkę zdenerwowało, więc zakłusowałem. Miałem naprawdę już wszystkiego dość i nie miałem dziś ochoty na wysokie podnoszenie kopytek i elegancko zebrane galopy. Robiłem wszystko od niechcenia tak, aby jak najszybciej skończyć trening. Bolał mnie brzuch, bo chyba tego cukru było trochę za dużo.
Po zakończonym treningu Kasia wypuściła mnie i inne źrebaki na padok. Nie chciało mi się dziś bawić z kolegami w ganianego. Przedtem robiłem to dlatego, by zwrócić uwagę Rapi. Ale teraz jest inaczej. Jej już nie ma, nie ma po co się cieszyć.
Kiedy tak stałem w kącie ogrodzenia pastwiska z podkulonym ogonem, nagle rozległ się głos stajennych: „Przyjechali! Leć po szefa, Krzysiek, już są!”
Ale kto mógłby przyjechać? Usłyszałem odgłos ciężarówki. Czy to ona? Rapi, wróciłaś? Podbiegłem do ogrodzenia szybkim kłusem. Spojrzałem w dal, pod stajnię, gdzie stała przyczepka do przewozu koni, z której wystawał przepiękny, biały ogon. Za chwilę zobaczyłem już nie tylko ogon, ale postać konia. Była tak piękna, że myslałem że to duch. Widziałem, że to była klacz o lśniącobiałej sierści, cudownie błyszczącej. Poczułem coś dziwnego, oblany zimnym potem stałem jak zamurowany.
Nagle na nos spadło mi coś białego. Spadło raz, drugi, trzeci.... To coś bylo bardzo małe i zimne. Gdy rozejrzałem się wokół zobaczyłem, że nie tylko na mnie spadają białe, dziwne kropki. Wszystkie konie na wybiegu pokryte były tym białym czymś. Było tak pięknie! Zapominając o wszystkich problemach elegancko zgiąłem szyję i zebranym kłusem ruszyłem przed siebie. Wszystkie konie zwróciły na mnie uwagę i wzięły ze mne przykład. Grafit groźnie pogrzebał kopytkiem w ziemi i stanął dęba. Nie zwróciłem na niego uwagi, więc on podbiegł do mnie, skoczył mi na grzbiet i ugryzł mnie, lecz mimo płynacej krwi poczułem tylko nienawiść. Stanąłem dęba i ruszyłem w jego kierunku. Byłem tak bardzo rozgniewany, że zapomniałem o panujących warunkach atmosferycznych. Poślizgnąłem się na zamarzniętej kałuży i przewróciłem się. Wszystkie klacze zaczęły się śmiać. Byłem tak bardzo upokorzony... Otrzepałem się, lecz błoto wcale sie chciało spaść. Obok mnie stał Grafit i dumnie machał ogonem. Już chciałem się na niego rzucić, lecz coś mnie zablokowało. Przypomniałem sobie, jak mama mówiła, abym był dobrym koniem i nie odgrażał się za byle głupstwo. Być może Grafit myślał, że zwyciężył, lecz tak naprawdę to zwyciężyłem ja. Zwyciężyłem go tym, że potrafiłem się pohamować. Kiedy zamiast uderzyć na mego rywala pokornie odszedłem, pozostałym wierzchowcom zrzedły miny.
Opowiedziałem to wszystko mojej mamie. Tylko jej mogłem to wszystko wyznać. Klacz, którą przywieźli postawili na miejscu Rapsodii. Chciałem z nią porozmawiać, lecz wspomnienie o Rapi nie pozwalało mi na to. Pamiętam jej słowa: „kocham cię”.
-Mamo, co znaczy słowo kocham cię?- pytałem, lecz mama nie potrafiła odpowiedzieć mi na to ptanie. Mówiła, że gdy kiedyś wiozła w bryczce dwóch pieknie ubranych ludzi i widziała jak on dotknął swoim pyskiem jej pyska to powiedział wlaśnie te słowa.
Nie rozumiem nadal tego wszystkiego...
Minęło parę dni. Parę długich, białych dni. Śnieg przykrył wszystkie brudy i niedociągnięcia przyrody. Bezlistne drzewa już wcale nie były takie brzydkie jak wcześniej. Biały puch dodał im blasku i ciepła. Nawet lipę stojąca na pastwisku, dawniej szarą i ciemną, przykrył śnieg.
Takie „białe dni” przyprawiły mnie o wspomnienia. Wspomnienia tego, co było piękne, a co już zapewne nie wróci. Przypomina mi się moje jeszcze nie tak odległe dzieciństwo. Zielone pastwiska bez błota i kałuż. Wspólne chwile spędzone z Rapsodią. Dzikie galopy po wybiegu, nauki mamy. To wszystko już było i tęsknię do tych chwil. Ale czy warto tęsknić? Czy warto marzyć o tym, co było, czy lepiej mysleć o tym, co będzie? Tak, myslę że w moim życiu będzie jeszcze nie jedna piękna chwila. Piękna chwila...
Przypomina mi się, gdy dobry kawałek czasu temu ludzie przystrajali gałązkami iglastego drzewa wszystko co się dało. Biegali od domu do stajni, od stajni do domu itd. Zadawało by się, że czekają na jakieś wielkie przyjście. Przyjście kogoś, kogo nie wypadałoby witać w brudnych butach. Od rana czyszczono stajnię i podwórze. Zaprzągnęli nawet jakiegoś osiłka do sań i pojechali do lasu, a wracając wieźli ze sobą iglaste drzewko. Z każdym dniem byli coraz bardziej zabiegani, aż wreszcie nastąpił wieczór, gdy wszyscy się cieszyli. Wokoło panowało dziwne ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Ja też czułem coś, co napawało mnie ciepłem i poczuciem obecności Tego Kogoś.
Przypomniał mi się też wypadek Rapsodii. Owszem, napawa mnie on smutkiem, ale nie czuję już takiego strasznego żalu. To i tak musiało sie wydarzyć. Było - minęło. Mówi się trudno i płynie się dalej, jak mawia Kasia.
Ale to już było dawno. Zima minęła. Mróz powoli zanika a śnieg już dawno stopniał. Drzewa z niepewnością wypuszczają pąki. Ptaki, które już powróciły, nieśmiało ćwierkają, trawa zielenieje. Gdzieniegdzie wyrosły pierwsze kwiatki. Są małe i białe, jakby bały się, że gdyby urosły większe to ktoś by je nakrzyczał. Jednym słowem przyroda budzi się z zimowego snu.
Od pewnego też czasu Kasia systematycznie lonżuje mnie, czyli uczy posłuszeństwa na takiej dlugiej linie. Często chwali mnie i opowiada swoim koleżankom o moich postępach. Uczyłem się zatrzymywania i ruszania na komendę, jak również zagalopowania na właściwą nogę (wewnętrzną w stosunku do kierunku jazdy) oraz poruszania się w różnym tempie. Staram się być posłuszny i robić to, o co mnie proszą.
Jeśli chodzi o Grafita; Kasia zauważyła naszą poprzednią sprzeczkę i postanowiła nas rozdzielić. Nie chodzę już razem z Grafitem na wybieg. On chodzi ze źrebakami z drugiej stajni.
Wspominałem już chyba o białej Klaczy. Otóż biała klacz ma na imię Biała Dama. Jest to rzeczewiście piękna istota. Ma białą sierść, biąłą grzywę i ogon, złote kopyta i niebieskie oczy. Jest nieznacznie młodsza ode mnie. Należy do koleżanki Kasi, która codziennie ją szczotkuje i zakłada jej derkę, by jej lśniącobiała sierść się nie ubrudziła.
Dama, bo tak na nią w skrócie mówi jej pani, wbrew pozorom nie pyszni się swoim wyglądem. Wręcz przeciwnie - jest bardzo skromna i czuje się nieswojo na jakikolwiek komplement. Młode klacze nie tolerują jej. Są zazdrosne i często plotkują na jej temat. Trochę współczuję Damie, bo rzadko wychodzi na wybieg. Jej wlaścicielka przygotowuje ją do pokazów i nie chce by się ubrudziła, skaleczyła lub zachorowała. Czasami, gdy jest nieco cieplej na dworze i nie ma kałuż ani błota, dziewczyna ubiera klacz w grubą, nieprzemakalną derkę okalającą jej grzbiet i brzuch oraz osobną na szyję. Wtedy wszystkie klacze się z niej śmieją, a ona obraca się do nich zadem, staje w kącie pastwiska i pochlipuje. Chętnie by je pokopała, lecz przeszkadzają jej grube ochraniacze na nogach i kopytach.
Kiedy podchodzę i próbuję ją pocieszać, wtedy ona obraca do mnie łeb i uśmiecha się przez łzy. Ale to zazwyczaj zauważa jej pani. Przybiega, tupie, macha rękami i krzyczy „Uciekaj, ty zboczony potworze!” . Wyciąga chusteczkę, wyciera klaczce oczy i zaraz zabiera ją z pastwiska, krzycząc przy tym do Kasi, że musi wezwać weterynarza bo „Dama zaraziła się od tych brudasów i ma kaprawe oczy”.
Kasia próbuje coś mówić, ale jej koleżanka nie daje jej dojść do słowa. Później moja kochana pani przychodzi do mnie, obejmuje rękami i mówi: „Spokojnie koniku, damy jej radę, zobaczysz”.
No tak, mam już ponad rok... Ten czas tak szybko leci!! Zima już dawno minęła. Wokół pełno zieleni i życia. Ludzie znowu obchodzili jakieś święto. Chyba było ważne, bo wszyscy się cieszyli, biegali, sprzątali. Ja też odczułem to na swój sposób. W dniu oczekiwanym przez wszystkich, dostaliśmy dodatkowo marchewkę i parę jabłek.
Było, minęło, przeleciało z wiatrem. Od pewnego czasu nie mogę się z nikim dogadać. Konie z mojego stada wmawiają mi że ciągle jestem smutny, że jestem pesymistą. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie. Nie potrafią zrozumieć tego, że nie bawi mnie rozwalanie ogrodzenia, gryzienie psów i kopanie ludzi. Separuję się? Nieprawda! Tylko po prostu nikt nie potrafi mnie zrozumieć.
Jedynym koniem, który potrafi mnie choć trochę zrozumieć jest Argon. Jest to koń, którego wstawili do naszej stajni zamiast hałaśliwego kucyka. Argon jest koniem fryzyjskim. Jego maść jest ciemnobrązowa, a przyszłości będzie zupełnie czarna. Ma dość długą, lekko pofalowaną i bujną grzywę, tak samo jak ogon. Troszkę zazdroszczę mu tego wyglądu. On jednak nie zwraca na wygląd większej uwagi. Mówi, że wygląd nie jest najważniejszy. I ma rację. Za to go lubię.
Cieszę się, że mam Argona. Teraz już nie muszę się nikim ani niczym martwić. Spędzamy razem mnóstwo czasu. W stajni długo rozmawiamy. Co do rozmowy to szczerze współczuję ludziom. Oni, aby z kimś porozmawiać muszą otwierać pysk. Kiedy my, konie z kimś rozmawiamy to nie musimy specjalnie nic „mówić”. Wystarczy że tupniemy, parskniemy, potrząśniemy grzywą i każdy koń wie już o co chodzi. Śmiejemy się ze wszystkiego i wszystkich. Na pastwisku ganiamy się, często dla żartu ćwiczymy bójki, ale tak, by żadnemu z nas nic się nie stało.
Ostatnio zauważyłem jak stajenny wszedł do boksu mojej mamy, wyczyścił ją szczotkami (tak jak Kasia czyści mnie przed każdym treningiem), założył na głowę jakieś dziwne paski i włożył coś do pyska. Mama nie była z tego zbyt zadowolona, ale stała spokojnie. Najbardziej jednak zdziwiłem się, gdy ujrzałem że ten człowiek założył mojej mamie na grzbiet dziwną konstrukcję, która okalała nie tylko środek grzbietu ale i boki.
Co to jest? Spytałem Argona. Argon nie miał pojęcia. Jednak największego szoku doznałem, gdy zobaczyłem jak ów ludzki osobnik wskakuje na moją mamę. Zbladłem. Co oni jej teraz zrobią? Zacząłem głośno rżeć tak, że nawet Dama podniosła głowę by zobaczyć co się dzieje. Mama nie odpowiedziała. Straciłem ją z oczu. Co jest grane?
-Na tym polega życie konia - usłyszałem Damę. - Myślisz że po co cię tu hodują?
-Nooo...yy...
-To się nazywa jazda konna, nas też to czeka - powiedziała, po czym zajęła się jedzeniem siana.
Jazda konna.... Czy to boli?? Muszę się koniecznie spytać mamy jak wróci...
-Ależ skąd, synku! - mama odpowiedziała na moje pytanie. - Tylko zależy jeszcze kto wsiądzie. Lubię, gdy jeździ na mnie ktoś doświadczony. Ktoś, kto wie, czego chce i precyzyjnie wydaje polecenia. Takim kimś jest np. Kasia, stajenni czy nasz właściciel.
Jednak latem, gdy jest ciepło, często przyjeżdżają dzieci, z którymi trzeba jeździć przez godzinę stępem w kółko.
Pół biedy, jeśli ktoś cię prowadzi. Dzieci uczące się jeździć, jeżdżą same. Ciągną wtedy mocno za wodze, lecz nie mają siły przyłożyć łydki. Gdy uczą się kłusować telepią się na grzbiecie, kurczowo trzymając za wodze i szarpią nimi za wędzidło, co często boleśnie kaleczy pysk.
Inna sytuacja jest, gdy ktoś chce cię wypożyczyć. Ponieważ nasza stajnia nie prowadzi lekcji jazdy konnej i nie może oficjalnie prowadzić zajęć, nasz właściciel wypożycza konie. Tragedia! Wsiadają na nas ludzie totalnie nie potrafiący jeździć na koniu i my musimy domyślać się o co im chodzi. A gdy taki nieudacznik spadnie, to później skarży się, że koń jest narowisty i dla dobra ogółu trzeba go zjeść albo uśpić.
Są jeszcze „Kowboje”. Są to zazwyczaj ludzie w średnim wieku, którzy chcą wszystkim udowodnić, że w młodości wspaniale jeździli na koniach. Tacy mężczyźni, bo to zazwyczaj oni są „Kowbojami”, raczej nie czyszczą konia przed jazdą. Jeśli już im się to zdarzy to wyprowadzają go i przywiązują krótko do belki. W pośpiechu wrzucają siodło, a dopiero potem szarpiąc i krzycząc wkładają ogłowie. Wsiadają, mimo swoich przechwałek bardzo ślamazarnie, co tłumaczą podeszłym wiekiem i najczęściej trzeba ich wrzucać na siodło. Spod stajni ruszają z miejsca galopem zmuszając konia ostrogami albo batem. Zatrzymują nagłym pociągnięciem za wodze.
Najgorzej, gdy taki ktoś pojedzie na tobie w teren. Musisz być przygotowany na jakąś godzinę nieustannego galopu. Lepiej też nie brykać, bo można nieźle oberwać w skórę. Ale zapamiętaj jedno - NIGDY nie daj się sprzedać komuś takiemu. Kopyta i zęby - to twoja obrona, której możesz używać tylko w tragicznych sytuacjach, nigdy dla żartów. Jesteś silniejszy od człowieka, pamiętaj o tym.
-Hmmm... Pozostawia mi to wiele do myślenia. Gdybym był silny nie pozwoliłbym na zabranie Rapi. Poza tym ludzie są mądrzejsi od koni.
Ale czy oby na pewno? Czy nie można się zbuntować?
Jak ten czas szybko leci... Od tamtego czasu nie działo się nic nadzwyczajnego. Biegałem w kółko na tej lonży i biegałem. Co dzień bawiłem się z Białą Damą. Rapi pozostała już dla mnie kruchym wspomnieniem. Wiem, że ktoś taki był i było mi przy tym kimś dobrze, ale co to było? Pamiętam też jakieś tajemnicze słowo - jakby klucz. Ale co to były za słowa? Nie pamiętam...
Podobno mam dwa i pół lata. Ostatnio Kasia wsadziła mi jakieś wstrętne żelastwo do pyska. Poczułem się bardzo poniżony i nie chciałem, aby ktokolwiek wdział mnie w tym stanie. A było to tak po południu, kiedy wróciliśmy z wybiegu i zjedliśmy obiad. Kasia przyszła do mnie do boksu, wyczyściła moją sierść i kopytka jak zwykle, kiedy miała zamiar przyczepić mi do głowy ten długi sznur i ganiać wokół siebie. Nie widziałem w tym zbytniego sensu, ale z biegiem czasu zaczęło mi się to nawet podobać. Podnosiłem wysoko kopyta w kłusie i stawiałem pionowo ogon. Kasi to się podobało i szeroko się uśmiechała widząc to, a ja czułem się jeszcze dumniej.
Ale tym razem moja pani zamiast zwykłego kantara założyła jakieś dziwne pasy i to... straszne wenziadło czy jak to tam się zwało. Nie mam zamiaru nawet przypominać sobie nazwy tego strasznego urządzenia. Po prostu wsadziła mi zakończenie swoich dziwnych łap do pyska, co zmusiło mnie do otworzenia go i wtedy to się stało... Najgorsze, że widziała to Dama i Argon! Nie wspomnę nawet co by się stało, gdyby zobaczył to Grafit!
Kiedy już miałem to coś na głowie, dziewczyna wyprowadziła mnie na czworobok i jak zwykle poganiała, ale lonżę przyczepiła to tego „wę...”(tego, co mi wsadziła do pyska) w ten sposób, że gdy tylko uczyniłem jakiś gwałtowny ruch odczuwałem szarpnięcie za wargi. Tym razem wcale nie biegałem dumnie. Wręcz przeciwnie - snułem się kopyto za kopytem.
Co jest? Zrobiłem coś złego? Czy ta ludzka istota już mnie nie kocha? Właśnie KOCHA! - to jest to słowo. Zaraz, zaraz... ale kto je wypowiedział?
Dzisiejszy dzień spędziłem bardzo miło. W sumie to nie stało się nic nadzwyczajnego, ale mimo to jestem zadowolony. Moja mama powiedziała, że każdy koń jest stworzony właśnie po to, by służyć człowiekowi. Jest to nasze powołanie i po to żyjemy. Mówiła, że fakt, iż pomagamy ludziom jest powodem do dumy. Bo na przykład taki kot, to co on robi? Całymi dniami śpi albo je i w niczym nikomu nie pomaga. My natomiast wozimy na swoich grzbietach ludzi. Podobno istnieją także konie, które zamiast nosić ludzi tylko ich ciągną w takich dziwnych boksach, w których ci ludzie siedzą. Widziałem nawet takiego konia. Był całkiem gruby i taki... śmieszny. Ale słyszałem także, że każde stworzenie jest godne szacunku i nie można się śmiać z niczyjego wyglądu.
Tak więc zacząłem patrzeć na treningi przychylnym okiem. W końcu Kasia i nasz pan dobrze nas traktują, nawet stajenni nie są tacy źli. Lubię, gdy Kasia mnie chwali i mówi, że robię postępy. Chcę być dobrym koniem. Tak dobrym, że każdy kto będzie ze mnie zsiadał będzie smutny, że już musi to zrobić. Mam przecież takie ambitne plany, mam startować w zawodach i, jak to Kasia określiła, być „idealnym koniem do dresażu”.
Kolejnym elementem, który podoba mi się w treningu to muzyka, chyba tak się na to mówi. Muzyka to jest takie coś, co kiedy idziemy z Kasią trenować na halę zawsze leci w takim dziwnym, czarnym pudle. To takie dziwaczne dźwięki, niczym śpiew ptaków, szum liści i do tego jeszcze słowa jakiegoś człowieka tak czule i melodyjnie wypowiadane. Moja pani zawsze ustawia jakąś rytmiczną muzykę i każe mi kłusować w jej rytm. To jest naprawdę przyjemne, bo skupiam się na muzyce a nie na wysiłku. Może niedługo nauczę się paru ludzkich słów, których codziennie słucham z tego czarnego pudła.
Dzisiaj podczas treningu wykonałem mój pierwszy skok przez przeszkodę. Co prawda robiłem już to kiedyś na pastwisku, gdy skakaliśmy przez ogrodzenie, ale nigdy przez profesjonalne przeszkody. Dzisiaj Kasia była ze mnie bardzo dumna i kiedy na końcu jak zwykle nagrodziła mnie jabłkiem zrobiła dziwną minę, jakby intensywnie nad czymś myślała, a potem zamknęła okno od hali i ustawiła niską przeszkodę obok zwykle stojącej metrówki na długiej ścianie hali. Następnie odczepiła mi lonżę, złapała, rozwiązała i zdjęła mi z szyi wodze. Potem powiedziała cicho:
-No, puścimy cię na głęboką wodę, Szafirku.
-Na jaką wodę? Przecież ona wie, że nie lubię włazić do strumyka a co dopiero na głęboką wodę - pomyślałem.
Ale jej chyba nie o to chodziło, bo już za chwilę biegłem obok niej kłusem na wprost drążka położonego na podstawach stojaka na przeszkody. Kiedyś widziałem jak Meteor takie przeskakiwał, to tak ładnie wyglądało... Myślałem o tym jak to zrobić, żeby to fajnie wyszło i myślałem, że to tak samo z siebie przyjdzie i...z tego zamyślenia nie zauważyłem przeszkody. Potknąłem się o nią i mało nie przewróciłem. Kasia zrobiła się czerwona i smutnie spuściła głowę.
-Przepraszam, Szafirku - mówiła. - To chyba za wcześnie.
Ale nie zdążyła skończyć słowa „wcześnie”, bo nie wiem czemu ze zdziwienia opadła jej szczęka gdy zobaczyła jak ot tak, od niechcenia zagalopowałem sobie spokojnie i dla rozruszania kości przeskoczyłem metrową stacjonatę. No bo chyba tamta niska do miał być drążek do przejścia, nie?
W pewnej chwili zacząłem się martwić o moją panią, bo zrobiła się dziwnie blada na twarzy a jej oczy zrobiły się bardzo duże. Zmierzyła mnie wzrokiem i bez słowa dała mi parę słodziutkich jabłek. No cóż... warto czasem się popisać...
No i co? No i nic. Życie toczy się dalej. Mam dwa lata i jakaś pani, która przechodziła niedawno przez stajnię, nazwała mnie ogierem. Ogierem! Piękne słowo, czyż nie?
Słyszałem dokładnie jej rozmowę ze stajennym:
-Piękne tu konie macie, naprawdę.
-Są oczkiem w głowie Pana Skarpińskiego. To jego hobby.
-Dlaczego nie otworzycie stadniny? - zapytała Pani. - Macie idealne wierzchowce do... o, ta klacz (wskazała na moją mamę) nadawałaby się idealnie do rekreacji. A ten kuc - do hipoterapii. No, a te rosłe ogierki, gdyby ich nie kastrować byłyby świetne do sportu.
Kastrować? Co znaczy kastrować? To brzmi okropnie. Pani w Długim Futrze powiedziała też, że chętnie kupiłaby kilka koni. Zapytała jeszcze:
-A wysyłacie konie do rzeźni?
Krzysiek zamilkł. Spojrzał w ziemię i powiedział oschle:
-Nie. Nigdy.
Skądś jakby mi ta rzeźnia... coś mi mówi, ale... Nie zdążyłem tego przemyśleć, bo młody stajenny wszedł do mojego boksu. Wyczyścił mnie i osiodłał, po czym wyprowadził ze stajni i zaprowadził na halę.
Na trybunach krytej ujeżdżalni siedziała owa milutka Pani. Krzyś zaczął mnie lonżować, a że polubiłem treningi to kłusowałem zebrany i podnosiłem wysoko kopytka.
-Widzi pani, idzie jak burza. Jakieś sześć tysięcy z hakiem. Ojciec był arabem sprowadzanym ze wschodu.
Ojciec? Mój ojciec?
Nagle drzwi się otworzyły i weszła drobna postać. Była to Kasia. Chciałem pokazać, jak bardzo jestem grzeczny, tak jak ona mnie uczyła, więc zagalopowałem, podniosłem dumnie ogon i potrząsnąłem zabawnie głową. Ale Kasia nie sprawiała wrażenia zainteresowanej moimi popisami.
-Co ty robisz? Wiesz, że ten koń nie jest na sprzedaż. To jest już przecież ustalone.
-Zdaje się, że to twój ojciec jest szefem, nie ty.
Dziewczyna podeszła i pewnym ruchem wyrwała stajennemu wodze z ręki.
-Proszę, zostaw go - powiedziała do Krzyśka, a potem nieco już głośniej:
-Przepraszam panią za to zajście, ale ten koń nie jest na sprzedaż.
Pani spojrzała na Kasię i rzekła:
-Odważna kobieta różą pośród cierni.
W tym momencie potknąłem się o własne kopyto. Kasia szybko spojrzała, a gdy odwróciła głowę z powrotem w stronę widowni, Pani w Długim Futrze już nie było.
-Zawsze musisz wszystko psuć? To była żona spadkobiercy hrabiego. Mieszka w pałacu, a jej stajnie to hotele pięciogwiazdkowe. Dobrze wiesz, że stajnia nie stoi dobrze z kasą. Komu jak komu, ale tobie chyba nie muszę tego tłumaczyć - powiedział chłopak.
Kasia nie odezwała się. Zaprowadziła mnie powoli do stajni. Szła ze spuszczoną głową. Dopiero w stajni sypnęła mi do żłobu parę marchewek i powiedziała:
-Nie dam cię sprzedać. Nie rozstaniemy się, choćby nie wiem co. Zaufaj mi.
Przytuliła się do mnie i wyszła ze stajni.
Od tamtego incydentu upłynęło 5 dni. Wczoraj, kiedy wychodziliśmy na pastwisko, na drzewie przy siatce sąsiadującej z drogą zobaczyłem coś białego, a na tym czymś napis "AUKCJA KONI".
„Aukcja koni” - cóż to może znaczyć? Nie wiem. Argon mówił, że to jest wtedy, kiedy ludzie dają koniom dużo marchewek - podobno mówiła mu to mama. Dlatego właśnie tak bardzo nie mogliśmy się doczekać tej całej aukcji. Nadal nie rozumiem - to jest jakieś Święto Konia, czy coś w tym stylu? Nie wiem. Bynajmniej wczoraj, dzień przed Świętem Konia zostaliśmy wszyscy gruntownie wyczyszczeni. Z boksów zniknęły choćby śladowe ilości brudu. Wszystkie szczotki zostały wyczyszczone i zgrabnie poukładane w skrzynkach. Na korytarzu nie widać było źdźbła słomy. Podczas rutynowego codziennego treningu na hali ciągle coś huczało i hałasowało. Jakieś panie dziwnie dotykały rękami trzymającymi chyba coś mokrego wszystkie ławki i krzesła na trybunach. Kasia natomiast była dziwnie zamyślona. Patrzyła wciąż tępo przed siebie, jakby rozmawiając sama ze sobą. Nie zauważyła nawet jak zsunął mi się bandaż z nogi. Dopiero kiedy w kłusie tak się potknąłem, że uklęknąłem na przednich nogach, opamiętała się i z przestrachem w oczach najpierw dokładnie obejrzała moje nogi, czy aby się nie skaleczyłem, a potem zdjęła i na nowo założyła bordowy bandaż, tym razem nieco już ciaśniej i wygodniej. Teraz śledziła każdy mój ruch pełen sprężystości i gibkości. Czułem w sobie wielką siłę - czułem się wreszcie doceniony.
Ogólnie treningi stały się dla mnie przyjemnością. Uwielbiam tą dumę w oczach mojej pani, kiedy zrobię to, czego ona ode mnie wymaga. Siodło i ogłowie już mi nie przeszkadza. Czasami, kiedy ktoś pociągnie za wędzidło, niechcący odsunę głowę może nie z bólu a z nieprzyzwyczajenia do żelastwa w pysku. Standardem dla mnie stały się też wizyty kowala, który skrobie moje kopytka, aby ładnie wyglądały i abym mógł swobodnie biegać. Trzy razy w tygodniu Kasia smaruje mi kopyta specjalnym olejem. Wiem, że to olej, bo ktoś się kiedyś pytał o znaczenie i sens czynności, którą właśnie wykonywała stojąc i trzymając moją nogę. Kiedy Kasia opowiedziała że to olej, który zmiękcza kopyta i działa jak krem do rąk dla ludzi, to ów człowiek popukał się w głowę i wyszedł ze stajni mrucząc pod nosem „fanatyzm! ...szaleństwo... fanatyzm...”. Kasia natomiast tylko wzruszyła ramionami i nadal robiła swoje.
W dniu aukcji wszyscy już od rana biegali nerwowo, zaglądając to tu, to tam, czy aby wszystkie sprzęty są na miejscu. Od południa zaczął się rozlegać warkot silników aut ludzi, którzy przyjechali obchodzić razem z nami Święto Konia. Niektórzy nawet przywozili swoje konie w dziwnych skrzynkach na kółkach, z których wystawały tylko końskie ogony.
Drzwi do stajni były otwarte na oścież, dlatego mogłem oglądać wszystko, co działo się na podwórzu. Widziałem, jak jakiś starszy człowiek wyprowadził ze skrzynki na kółkach jakąś srokatą klacz. Drugi człowiek, nieco młodszy oglądał ją, potem wyjął z kieszeni jakieś dziwne małe kartki papieru, którymi krzycząc pomachał trochę w powietrzu, po czym dał je starszemu. Młodszy odszedł z klaczą w stronę parkingu. Za jakiś czas widziałem, jak prowadzono konie ze stajni obok. Najpierw szły kuce, potem konie pociągowe, a na końcu źrebaki - odsadki. Minęło dużo czasu zanim stajenni (Krzysiek i Kamil) przyszli, aby wyprowadzać po kolei konie z naszej stajni. Zabrali Argona - mojego przyjaciela, moją mamę, dwie starsze klacze, trzy kuce i siwego ogiera z końca stajni. Na końcu Krzysiek przyszedł po mnie. Złapał mnie za kantar, oparł się o drzwiczki i pociągnął za skobel. Już zrobiłem krok do przodu, kiedy nagle zorientowałem się że drzwiczki wcale się nie otworzyły. Krzysiek puścił mój kantar i zaczął się z nimi siłować. Wreszcie ukucnął i powiedział: „Masz ci babo placek. Ta mądrala założyła kłódkę”. Co to jest kłódka? Nie mam pojęcia. Zapytałem się Białej Damy, która opatulona derką stała w boksie obok - jej nie wyprowadzili. Chyba dlatego, że ona ma inną panią i nie należy do tej stajni.
Od wyjścia Krzyśka aż do popołudnia był spokój. Drzwi do stajni zamknięto. Dopiero parę godzin później przyprowadzono konie. Za końmi do stajni wdarło się kilkanaście osób. Wchodzili, wychodzili, oglądali stajnię śmiesznie zadzierając głowę do góry. Niektórzy wcisnęli do pyska trochę cukru i parę marchewek. Wreszcie zrobiło się ciemno. Ludzie wyszli, w stajni zapanowała cisza. Wtedy dopiero zorientowałem się, że w stajni brakuje tęgiego siwka, dwóch kuców i trzech klaczy. Klaczy? Gdzie jest moja mama?
-Mamo, mamo! - zacząłem głośno rżeć.
Nikt nie odpowiadał. Argon nie wiedział, gdzie jest moja mama. Przez cały występ musiał kłusować tak pięknie, żeby ludzie klaskali. Musiał wysoko unosić kopyta i potrząsać grzywą i ogonem. Po co to? Nie wiem. Ale gdzie jest mama? Wtem przed stajnią zaświecono światło. Usłyszałem stukot końskich kopyt. Otworzono drzwi do stajni. Jakiś człowiek wszedł trzymając na ręku uprząż do bryczki, a za nim weszła mama...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Majka
Rozbrykany piesio
Rozbrykany piesio



Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 12:29, 16 Paź 2007    Temat postu:

fajnie piszesz Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wikta
Administrator
Administrator



Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 1187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z nienacka... :)

PostWysłany: Wto 15:28, 16 Paź 2007    Temat postu:

auć... to nie moje Wink to z bloga jednej takiej mojej znajomej z nata i jej się spytałam i wkeliłam na for Wink
p.s. nasza znajomość się zakończyła i dalszego ciągu nie bedzie Sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika
Roczniak
Roczniak



Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Domaradz

PostWysłany: Nie 11:40, 23 Gru 2007    Temat postu:

Ale bardzo fajne Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wikta
Administrator
Administrator



Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 1187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z nienacka... :)

PostWysłany: Nie 11:48, 23 Gru 2007    Temat postu:

mi też się podobva xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum o psach i koniach Strona Główna -> Off topic Wszystkie czasy w strefie GMT
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin